Długi weekend minął, ale w sumie, przyszedł kolejny. 9 maja jest w Szwajcarii dniem wolnym , piątek będzie luźny (albo nie będzie go wcale) i znów dopiero w poniedziałek do pracy.
Czyli tak na prawdę w ciągu ostatnich 14 dni, pracowałem może z 6 dni .
Przyjechali do mnie znajomi z Polski, więc zacząłem zwiedzać. Bo było z kim w sumie.
Zjadłem też najdroższy posiłek w życiu i byłem w mieście, w którym tworzył Freddie Mercury.
Zwiedziłem dwa zamki, kilka knajpek, bo co rusz były przerwy na piwko, oraz zobaczyłem z prawie każdej strony Jezioro Genewskie. Piękne i jedyne w swoim rodzaju.
Przygodę zaczęliśmy w piątek trzeciego maja około 23:30, bo tak przyjechali do mnie znajomi.
Otworzyliśmy z radości butelkę whisky, zaczęliśmy drinkować i się śmiać, bo nie widzieliśmy się już dawno. W sumie, w ciągu ostatnich dwóch lat, widziałem się z nimi trzy razy, listopad 2011 - w Monachium, listopad 2012 - również w Monachium oraz teraz , w Szwajcarii. Czyli ciekawa jest nasza znajomość.
Pobudka w sobotę około 10, spokojne śniadanie, bo pogoda nie sprzyjała, wycieczka do wielkiego outletu pod Nyonem. Tam stało się coś pięknego - wyszło słońce, więc czym prędzej wsiedliśmy w auto i korzystając z okazji, powrót do Genewy i wycieczka.
O 14.30 mieliśmy wizytę w muzeum zegarków Patek Phillipe, ale o tym nie ma co nazbyt długo pisać, bo zegarki piękne, bezcenne i przesadnie zdobione, ale zobaczyć warto było.
Gdy wycieczka się w końcu skończyła (bo martwiliśmy się czy pogoda się nie załamie) ruszyliśmy w stronę Jeziora Genewskiego.
Tam było pięknie. Mimo niezbyt powalających warunków atmosferycznych, każdy spacer przy jeziorze z choć lekką nutą słońca wychylającego się zza wszechobecnych, kłębiastych chmur jest warty poświęconemu mu czasu.
Ten dzień zakończyliśmy dosyć szybko, z winy naszych organizmów, lekko przemęczonych nocnymi posiedzeniami i krótkim snem.
Wróciliśmy do domu, by wieczór spędzić przy texas hold'emie.
Pograli i poszli spać. Kolejny dzień miał być dużo dłuższy.
Niedziele zaczęliśmy szybciej, 9:30 już byliśmy gotowi do wyjazdu, dziś jechaliśmy kawałeczek dalej. Na drugi koniec Jeziora, bo tam, były wybrane przez nas na tę wycieczkę atrakcję.
Gruyères było naszym pierwszym postojem, tam spotkaliśmy piękny zamek, chciałbym napisać XV wieczny, albo coś w tym stylu, ale tak na prawdę, nigdy nie zostało ustalone, kiedy powstał. Zapiski sięgają XI wieku, ale kto wie co było wcześniej. Z pięknym grodem, zmienionym teraz lekko w handlowo-turystyczną stronę.
Było też tam parę innych, dość ciekawych rzeczy do zwiedzenia, jak Muzeum HR Gigera, twórcy Alliena, Fabryka czekolady, oraz fabryka śmierdzących serów.
Jako że wszędzie capiło serami, za ich fabrykę podziękowaliśmy, czekoladki czynne były tylko w dni powszednie, więc został Allien. i To było coś !
Pomimo tego, że ten Pan, był okultystyczno-satanistycznym perwersyjnym zbokiem, to ciężko było nie docenić niektórych z jego prac. A było ich sporo, rycin było setki, trzy metrowych figur kilkanaście, ale niestety nie mam żadnych zdjęć ze środka, ponieważ nie można było ich brać.
Brać ? W kasie spotkaliśmy Panią, która jest polką, ale wyjechała za młodu i nie za bardzo już naszym językiem władała. Przy wejściu poprosiła żeby nie brać żadnych zdjęć. No to nie wzieliśmy.
Następnie wybraliśmy się do knajpki tuż obok zamku, tam pomimo problemów językowych z panią kelnerką, zamówiłem dla naszej piątki porcję Fondue, do tego jakieś piwko i tym podobne.
Po paru minutach dostaliśmy garnek kilkukrotnie większy od jednej porcji, ale no cóż, skoro tak dostaliśmy to chyba tak miało być.
Fondue, to cztery rodzaje sera, topi się je, tworząc płynną konsystencje, dodaje lampkę białego wina i gotowe. Na widelec nabija się pieczywo, warzywa lub inne wg uznania składniki, zanurza w powstałym wcześniej wywarze i spożywa. Całość bardzo oryginalna, dobra, aczkolwiek zdecydowanie do spożywania okazjonalnego.
Zdziwienie nastąpiło dopiero gdy przyszedł rachunek - 140 CHF ..
Zamiast jednej porcji na spróbowanie, dostaliśmy 5 porcji, dla każdego po jednej, tyle że w jednym garnku (tradycyjnie je się zawsze z jednego garnka)
No cóż, zapłaciliśmy, obiecując sobie że stało się to po raz ostatni i więcej takich błędów już nie popełnimy. Dodam również, że zjedliśmy może, jedną trzecią całości...
Po tychże przygodach, pojechaliśmy do Montreux, miasteczka w którym żył i tworzył Freddie wraz z całym swym zespołem, do dzisiaj na jego cześć stoi tam pomnik w chyba jego najbardziej popularnej pozycji.
Puentą tego dnia było dla mnie zwiedzane Chateau Chillon - Zamku na wodzie.
Tu nie ma co opowiadać, to po prostu trzeba zobaczyć, ale wrzucę zapożyczone zdjęcie . Ponieważ moje nie wyszły najokazalej :)
Bądźcie uważni, ponieważ w niedzielę pojawi się pytanie/pytania konkursowe z ciekawymi nagrodami prosto z CERN'u :)