Translate

środa, 24 kwietnia 2013

tydzień drugi

Rozchorowałem się. Ciężka sprawa, ponieważ na razie jak ognia unikam wizyty u francuskojęzycznego lekarza, ale jeśli się nie poprawi  - trzeba będzie sprawdzić swoją znajomość języka w sytuacji aż nadto ekstremalnej.

Ten tydzień jest rekordowy, ponieważ pracujemy idealnie w połowie pomiędzy punktem 5 i 6.
Poniedziałek - nudny, praca, praca, praca - nawet nie ma co pisać... przejechane 8,6 km. Jedyne co ciekawego tego dnia się wydarzyło, to to, że na przerwie obiadowej graliśmy w karty, makao, kuku, a także kenta  a najśmieszniejszy w tym wszystkim był fakt, iż graliśmy bez umówionych znaków, co doprowadziło do wielkiej fali śmiechu.

We wtorek tabliczka informująca o odległości do wyjść ewakuacyjnych wskazywała kolejno 1620 m i 1666m. Czyli ładny kawałeczek.
Na dzień dobry, zjechaliśmy po raz ostatni w 5tce, następnie po dojechaniu do naszego miejsca pracy, zostawiliśmy wszystko i ja z dwoma osobami pojechaliśmy do 6stki po brakujące elementy, następnie od razu wróciliśmy i do pracy. Do przerwy, która mamy codziennie o 12.00 zrobiliśmy 4 połączenia (norma dzienna - 9),  wróciliśmy do 6stki, wjechaliśmy na górę, zjedliśmy, a że przerwa godzinna - pograliśmy też w karty. 
Powrót do pracy, nadgoniliśmy nieco pracę i mieliśmy parę minut wolnego, to sobie zacząłem z nudów malować rowerek... aż tu nagle, krzyk 'alarm ! ' wstaję, myśląc jak to moi koledzy są zabawni i że musieli mi przeszkadzać akurat w tak ważnym w tym dniu momencie, ale nie. Faktycznie. Lampka alarmowa świeci się na czerwono! Moje zdziwienie było tym większe, iż wiedziałem o wszystkich próbnych alarmach, dzięki naszej znajomej. Więc to prawda.
Ewakuacja!
Rzuciliśmy wszystko, maski tlenowe przypięte wokół bioder tylko czekają na swój test, wsiedliśmy na rowery i spieprzamy bo nie wiadomo co mogło się stać a opcji jest od groma! Jedziemy, po drodze ekipa z Grecji, informujemy o alarmie żeby się zawijali z nami, na co odpowiedź że to na pewno próbny i nigdzie nie jadą - wrócili do pracy, a my do ucieczki. Dalej Rosjanie a przy nich nasz przełożony Alain- wytłumaczyliśmy na szybko całe zajście i oni uciekli wraz z nami. Na górze kilka telefonów, sprawdzających status alarmu, pochwała od szefostwa za reakcję bez względu na wszystko a także powrót do pracy. Nie powiem, adrenalina podskoczyła. Pamiętajcie ze nie jesteście w domu, biurze, klasie czy w jakimkolwiek innym budynku, z którego możecie wyskoczyć przez okno czy macie jakieś alternatywne drogi ewakuacji. My mamy zawsze 2. W lewo i w prawo.
a potem jeszcze około 100 metrów do góry i dopiero jesteśmy naprawdę bezpieczni...
Nigdy nic nie wiadomo.
A tak a propo, przejechane - 12,4 km :)


Środa spokojna, chociaż czułem się bardzo osłabiony i sił brakowało na jazdę rowerkiem, dałem radę. Ale oby do czwartku już było wszystko dobrze.



A tak zbaczając z tematu pracy, wtorkowy i środowy wieczór spędzamy wspólnie w naszej biurowej kanciapie oglądając półfinały Ligi Mistrzów na wielkim ekranie z pożyczonego projektora :)
trzeba sobie jakoś życie urozmaicać, nawet pomimo niewielkiej ilości czasu i sił popołudniami.


1 komentarz:

  1. Tylko, żebyście tam kuli ziemskiej nie zepsuli tą hadronową armatą. Śmiesznie przy tym zabrzmiało Twoje odczucie, iż nad ty ustrojstwem jesteście już zupełnie bezpieczni :).

    Właśnie! Jak coś tam będzie pipkać na czerwono to rzucaj wszystko i w nogi! Tzn biegnij czy roweruj, nawet jak inni będą tylko patrzeć. Muszą być komiczne miny tych co alarm zlali widząc tych co lecą na adrenalinie :-).
    pzdr
    Kris

    OdpowiedzUsuń