Piątkowa wizyta u lekarza poszła świetnie. Rozmawiałem po angielsku, nie było problemów
z moją marną znajomością francuskiego. A tak naprawdę do żadnej wizyty nie doszło. Ale
czemu? Dobre pytanie, trzy razy telefonicznie potwierdzałem z moim polskim ubezpieczycielem
że wizyta jest na pewno umówiona no i według nich była.
Stawiłem się do szpitala Hopital Universitaire Geneve, molocha, wielkości naszych
klinik na Borowskiej we wrocławiu. Ogrom !
Zgodnie z instrukcjami poszedłem do informacji, spytałem o Internistę i zostałem
przekierowany na parter w zachodnim skrzydle. Trafiłem bez problemu. Tam powiedziałem
Panu w rejestracji o co chodzi dałem numer ubezpieczenia oraz dowód osobisty. Sprawdził
w systemie, nie ma Pana. A do jakiego lekarza? Internisty... Aaa, to drugie piętro.
Okej. Idę. Na drugim piętrze pierwsze problemy, Pani w rejestracji, po angielsku tak
jak ja po holendersku. Na szczęście znalazłem miłą Panią pielęgniarkę, która pomogła
wyjaśnić o co chodzi. Dałem dowód i ubezpieczenie... Nie ma Pana. A Pan do jakiego lekarza?
Internista. A Pan skąd ? Z Polski. Aaa to trzecie piętro 'wojażer'. Okej, poszliśmy z
Pania pielęgniarką... nikogo tam nie było. Ani żywej duszy.
Ahh, poczułem się przez moment jak w ojczyźnie. Już mnie nic nie mogło zdziwić.
Wróciliśmy na drugie piętro, tam mnie Pani zarejestrowała ponownie, tyle tylko, że na
piątek za tydzień !
No cóż, grzecznie podziękowałem. Wróciłem do domu, wykonałem telefon do ubezpieczyciela
również bardzo grzecznie poprosiłem o załatwienie wizyty po raz kolejny z naciskiem
na inną klinikę...
Dziwota, sobota rano, dostaje smsa, zapraszamy na wizyte do nowej kliniki itd itd.
Mają szczęście.
Tam już wszystko poszło bezproblemowo. No, Pani Doktor, mówiła słabo po angielsku, ale
przynajmniej było śmiesznie i medyczne zwroty, których się nauczyłem na kursie
francuskiego w końcu się przydały :)
Nie zapłaciłem nic. W ramach rewanżu ubezpieczyciel dokonał zapłaty 'z góry' co im się nie zdarza.
Mam L4 na poniedziałek i wtorek. Będę żył.
Wniosek?
Nie tylko polska służba zdrowia nie ogarnia :)
Translate
piątek, 26 kwietnia 2013
środa, 24 kwietnia 2013
tydzień drugi
Rozchorowałem się. Ciężka sprawa, ponieważ na razie jak ognia unikam wizyty u francuskojęzycznego lekarza, ale jeśli się nie poprawi - trzeba będzie sprawdzić swoją znajomość języka w sytuacji aż nadto ekstremalnej.
Ten tydzień jest rekordowy, ponieważ pracujemy idealnie w połowie pomiędzy punktem 5 i 6.
Poniedziałek - nudny, praca, praca, praca - nawet nie ma co pisać... przejechane 8,6 km. Jedyne co ciekawego tego dnia się wydarzyło, to to, że na przerwie obiadowej graliśmy w karty, makao, kuku, a także kenta a najśmieszniejszy w tym wszystkim był fakt, iż graliśmy bez umówionych znaków, co doprowadziło do wielkiej fali śmiechu.
We wtorek tabliczka informująca o odległości do wyjść ewakuacyjnych wskazywała kolejno 1620 m i 1666m. Czyli ładny kawałeczek.
Na dzień dobry, zjechaliśmy po raz ostatni w 5tce, następnie po dojechaniu do naszego miejsca pracy, zostawiliśmy wszystko i ja z dwoma osobami pojechaliśmy do 6stki po brakujące elementy, następnie od razu wróciliśmy i do pracy. Do przerwy, która mamy codziennie o 12.00 zrobiliśmy 4 połączenia (norma dzienna - 9), wróciliśmy do 6stki, wjechaliśmy na górę, zjedliśmy, a że przerwa godzinna - pograliśmy też w karty.
Powrót do pracy, nadgoniliśmy nieco pracę i mieliśmy parę minut wolnego, to sobie zacząłem z nudów malować rowerek... aż tu nagle, krzyk 'alarm ! ' wstaję, myśląc jak to moi koledzy są zabawni i że musieli mi przeszkadzać akurat w tak ważnym w tym dniu momencie, ale nie. Faktycznie. Lampka alarmowa świeci się na czerwono! Moje zdziwienie było tym większe, iż wiedziałem o wszystkich próbnych alarmach, dzięki naszej znajomej. Więc to prawda.
Ewakuacja!
Rzuciliśmy wszystko, maski tlenowe przypięte wokół bioder tylko czekają na swój test, wsiedliśmy na rowery i spieprzamy bo nie wiadomo co mogło się stać a opcji jest od groma! Jedziemy, po drodze ekipa z Grecji, informujemy o alarmie żeby się zawijali z nami, na co odpowiedź że to na pewno próbny i nigdzie nie jadą - wrócili do pracy, a my do ucieczki. Dalej Rosjanie a przy nich nasz przełożony Alain- wytłumaczyliśmy na szybko całe zajście i oni uciekli wraz z nami. Na górze kilka telefonów, sprawdzających status alarmu, pochwała od szefostwa za reakcję bez względu na wszystko a także powrót do pracy. Nie powiem, adrenalina podskoczyła. Pamiętajcie ze nie jesteście w domu, biurze, klasie czy w jakimkolwiek innym budynku, z którego możecie wyskoczyć przez okno czy macie jakieś alternatywne drogi ewakuacji. My mamy zawsze 2. W lewo i w prawo.
a potem jeszcze około 100 metrów do góry i dopiero jesteśmy naprawdę bezpieczni...
Nigdy nic nie wiadomo.
A tak a propo, przejechane - 12,4 km :)
Środa spokojna, chociaż czułem się bardzo osłabiony i sił brakowało na jazdę rowerkiem, dałem radę. Ale oby do czwartku już było wszystko dobrze.
A tak zbaczając z tematu pracy, wtorkowy i środowy wieczór spędzamy wspólnie w naszej biurowej kanciapie oglądając półfinały Ligi Mistrzów na wielkim ekranie z pożyczonego projektora :)
trzeba sobie jakoś życie urozmaicać, nawet pomimo niewielkiej ilości czasu i sił popołudniami.
Ten tydzień jest rekordowy, ponieważ pracujemy idealnie w połowie pomiędzy punktem 5 i 6.
Poniedziałek - nudny, praca, praca, praca - nawet nie ma co pisać... przejechane 8,6 km. Jedyne co ciekawego tego dnia się wydarzyło, to to, że na przerwie obiadowej graliśmy w karty, makao, kuku, a także kenta a najśmieszniejszy w tym wszystkim był fakt, iż graliśmy bez umówionych znaków, co doprowadziło do wielkiej fali śmiechu.
We wtorek tabliczka informująca o odległości do wyjść ewakuacyjnych wskazywała kolejno 1620 m i 1666m. Czyli ładny kawałeczek.
Na dzień dobry, zjechaliśmy po raz ostatni w 5tce, następnie po dojechaniu do naszego miejsca pracy, zostawiliśmy wszystko i ja z dwoma osobami pojechaliśmy do 6stki po brakujące elementy, następnie od razu wróciliśmy i do pracy. Do przerwy, która mamy codziennie o 12.00 zrobiliśmy 4 połączenia (norma dzienna - 9), wróciliśmy do 6stki, wjechaliśmy na górę, zjedliśmy, a że przerwa godzinna - pograliśmy też w karty.
Powrót do pracy, nadgoniliśmy nieco pracę i mieliśmy parę minut wolnego, to sobie zacząłem z nudów malować rowerek... aż tu nagle, krzyk 'alarm ! ' wstaję, myśląc jak to moi koledzy są zabawni i że musieli mi przeszkadzać akurat w tak ważnym w tym dniu momencie, ale nie. Faktycznie. Lampka alarmowa świeci się na czerwono! Moje zdziwienie było tym większe, iż wiedziałem o wszystkich próbnych alarmach, dzięki naszej znajomej. Więc to prawda.
Ewakuacja!
Rzuciliśmy wszystko, maski tlenowe przypięte wokół bioder tylko czekają na swój test, wsiedliśmy na rowery i spieprzamy bo nie wiadomo co mogło się stać a opcji jest od groma! Jedziemy, po drodze ekipa z Grecji, informujemy o alarmie żeby się zawijali z nami, na co odpowiedź że to na pewno próbny i nigdzie nie jadą - wrócili do pracy, a my do ucieczki. Dalej Rosjanie a przy nich nasz przełożony Alain- wytłumaczyliśmy na szybko całe zajście i oni uciekli wraz z nami. Na górze kilka telefonów, sprawdzających status alarmu, pochwała od szefostwa za reakcję bez względu na wszystko a także powrót do pracy. Nie powiem, adrenalina podskoczyła. Pamiętajcie ze nie jesteście w domu, biurze, klasie czy w jakimkolwiek innym budynku, z którego możecie wyskoczyć przez okno czy macie jakieś alternatywne drogi ewakuacji. My mamy zawsze 2. W lewo i w prawo.
a potem jeszcze około 100 metrów do góry i dopiero jesteśmy naprawdę bezpieczni...
Nigdy nic nie wiadomo.
A tak a propo, przejechane - 12,4 km :)
Środa spokojna, chociaż czułem się bardzo osłabiony i sił brakowało na jazdę rowerkiem, dałem radę. Ale oby do czwartku już było wszystko dobrze.
A tak zbaczając z tematu pracy, wtorkowy i środowy wieczór spędzamy wspólnie w naszej biurowej kanciapie oglądając półfinały Ligi Mistrzów na wielkim ekranie z pożyczonego projektora :)
trzeba sobie jakoś życie urozmaicać, nawet pomimo niewielkiej ilości czasu i sił popołudniami.
czwartek, 18 kwietnia 2013
filmujemy
Obiecałem nieco lepszy filmik, gdzie będzie włączony komentarz - oto i on, najnowsza produkcja dzienzadniemnaobczyznie.tv :D
wtorek, 16 kwietnia 2013
15 i 16.04.2013
Poniedziałek zacząłem spokojnie, tak jak każdy poniedziałek zacząć się powinien.
10:30. O tej godzinie miałem kurs uprawniający mnie do prowadzenia takich śmiesznych urządzeń elektrycznych, wielkości większej kosiarki. Jeszcze Wam wrzucę zdjęcie kiedy to coś prowadzę, ale nie dzisiaj ponieważ po prostu nie mam jeszcze zrobionego :)
Potem kurs francuskiego, po którym miałem jechać do tunelu na 3-4 godziny pracy. Lecz... nie zgadniecie - mamy poślizg z czasem ! Nie ma pozwoleń na otwieranie mieszków, bo trwają jeszcze jakieś testy elektryczne. No jaka szkoda :]
Wtorek już taki miły nie był. Pobudka o 7:00 bo na 8:00 mieliśmy być w punkcie 5. Zgoda na zejście już była, więc pracować trzeba było..
Podzieliliśmy się na 3 teamy:
Pierwszy otwierał mieszki W i ściągał I i II warstwę MLI (osłony termicznej)
Drugi (mój team) cięliśmy Termal Shield'a
Trzeci ściągał III warstwę MLI oraz rozkręcał Mieszki M
Generalnie do czynienia mamy z kilkoma rodzajami interkonekcji, które regularnie się powtarzają.
Dzisiaj miałem po raz pierwszy styczność z najtrudniejszą z nich, ze względu na kompletny brak miejsca do pracy za 'rurą' tzw Jumper, powtarza się co 108 metrów, a miejsca tak mało jest dlatego, iż tam jest wpompowywany ciekły hel do 'rury' akceleratora, dzięki któremu da się uzyskać tak niską temperaturę.
Poniżej parę zdjęć z dzisiaj - porównajcie je z poprzednimi i zobaczcie ile tam miejsca miałem :)
i filmik z wczoraj !
10:30. O tej godzinie miałem kurs uprawniający mnie do prowadzenia takich śmiesznych urządzeń elektrycznych, wielkości większej kosiarki. Jeszcze Wam wrzucę zdjęcie kiedy to coś prowadzę, ale nie dzisiaj ponieważ po prostu nie mam jeszcze zrobionego :)
Potem kurs francuskiego, po którym miałem jechać do tunelu na 3-4 godziny pracy. Lecz... nie zgadniecie - mamy poślizg z czasem ! Nie ma pozwoleń na otwieranie mieszków, bo trwają jeszcze jakieś testy elektryczne. No jaka szkoda :]
Wtorek już taki miły nie był. Pobudka o 7:00 bo na 8:00 mieliśmy być w punkcie 5. Zgoda na zejście już była, więc pracować trzeba było..
Podzieliliśmy się na 3 teamy:
Pierwszy otwierał mieszki W i ściągał I i II warstwę MLI (osłony termicznej)
Drugi (mój team) cięliśmy Termal Shield'a
Trzeci ściągał III warstwę MLI oraz rozkręcał Mieszki M
Generalnie do czynienia mamy z kilkoma rodzajami interkonekcji, które regularnie się powtarzają.
Dzisiaj miałem po raz pierwszy styczność z najtrudniejszą z nich, ze względu na kompletny brak miejsca do pracy za 'rurą' tzw Jumper, powtarza się co 108 metrów, a miejsca tak mało jest dlatego, iż tam jest wpompowywany ciekły hel do 'rury' akceleratora, dzięki któremu da się uzyskać tak niską temperaturę.
Poniżej parę zdjęć z dzisiaj - porównajcie je z poprzednimi i zobaczcie ile tam miejsca miałem :)
i filmik z wczoraj !
niedziela, 14 kwietnia 2013
Zaczynamy pociąg
Dnia 15.04.2013 roku zaczynamy w końcu pracę. Tak na serio.
Będzie praca regularna, codziennie oraz bez dziwnych godzin startowych.
A na razie macie parę zdjęć z roboty z zeszłego tygodnia:
Będzie praca regularna, codziennie oraz bez dziwnych godzin startowych.
A na razie macie parę zdjęć z roboty z zeszłego tygodnia:
środa, 10 kwietnia 2013
Po dwóch dniach pracy
Jestem zmęczony. Żeby nie powiedzieć tego w mniej kulturalny sposób, choć samo się to ciśnie na usta. Pracy w sumie wielkiej nie wykonaliśmy, ale było to mega męczące... i to nie dlatego że ostatnie tygodnie się obijaliśmy , a dlatego że zaiwanialiśmy od 8 do 18 z miejsca na miejsce...
Poniedziałek:
7.30 zbiórka w biurze, pojechaliśmy do zjazdu 5, tam zaczęliśmy zwozić nasze gramoty na dół, a trochę tego było. Zwoziliśmy jakieś 2 godziny, bo coś a'la winda towarowa szwankowała i trwało to o wiele dłużej niż normalnie. Chwilkę przed 10:00 byliśmy na dole, rozłożyliśmy sprzęt przy interkonekcjach, które mieliśmy otworzyć w ciągu tych dwóch dni i trzeba było już wracać na górę, bo na 11:30 mieliśmy francuski. Trwał on aż do 13:30 z 10cio minutową przerwą po czym od razu trzeba było wrócić do 5 i na dół. Tam pracowała już ekipa Greków. Znaleźliśmy swoje połączenia i do roboty. Spacerek w stronę wejścia 6, około 800 metrów otworzyliśmy 3 sztuki i koniec pracy na dzisiaj. Tak by można pracować, gdyby był czas by zjeść.
Bezpośrednio z pracy, pojechałem z Pawłem zrobić wymarzone pranie do hostelu, gdzie mieszka część naszej ekipy. W sumie do domu wszedłem o 20:30. Ciężki i długi dzień.
Wtorek:
8:00 zbiórka w biurze, pojechaliśmy do zjazdu 6, tam się spakowaliśmy, standardowo mieliśmy problemy z 'windą towarową', zapakowaliśmy rowery i w drogę. Na dół. Tym razem windą jechaliśmy równiutko minute, było głębiej a i winda wolniejsza. Każdy z nas ma swój rowerek do jazdy po tunelu, a mi się akurat tego dnia trafił wózek, który przypięliśmy na szybkozłączki plastykowe do bagażnika, zapakowaliśmy gratami, ciężkimi gratami i w drogę. W miejsce gdzie skończyliśmy dzień wcześniej. Skoro to było około 800m od wyjścia 5, to tego dnia mieliśmy do pokonania około 2700 m. Pod górę ! No, może nie jest to strasznie stroma góra, ale jednak z takim obciążeniem i jeszcze plecakiem na plecach, dało mi się we znaki. Po jednej takiej przejażdżce miałem dość pracy tego dnia.. Okazało się że tam już Grecy zrobili (oni zjeżdżali 5-tką) i trzeba było wrócić około kilometra. Tam się rozpakowaliśmy, każdy team dostał swój sprzęt i zaczęliśmy pracę.
Połączenia były nietypowe, ponieważ w tej części tunelu są wypuszczane wiązki, które z jakichś powodów są niezdatne do zderzeń, stąd też trzecia rura (po LHC i lini kriogenicznej), która szła nad LHC, która odprowadzała ww. wiązki do miejsca gdzie są wyhamowywane. A dokładniej zatrzymywane siłą przez Ogromną ceramiczną ścianę. Obiecuję opisać to dokładniej, gdy sam zaznam nieco wiedzy na ten temat .
Pracę skończyliśmy około 17:00, ale zanim zebraliśmy sprzęt, wywieźliśmy do na powierzchnię i zapakowaliśmy się do aut, było już po 18:00, stamtąd do biura i w końcu do domu.
W sumie, na rowerze tego dnia pokonałem spokojnie z 8 km. Jak tak dalej pójdzie to szybko wrócę do formy :)
Wieczorem obejrzeliśmy niesamowity mecz BVB i radośni a zarazem bardzo podekscytowani poszliśmy spać.
http://home.web.cern.ch/about/updates/2013/04/lhc-consolidations-insulating-magnets
a tak wygląda dokładnie praca którą wykonujemy.
Poniedziałek:
7.30 zbiórka w biurze, pojechaliśmy do zjazdu 5, tam zaczęliśmy zwozić nasze gramoty na dół, a trochę tego było. Zwoziliśmy jakieś 2 godziny, bo coś a'la winda towarowa szwankowała i trwało to o wiele dłużej niż normalnie. Chwilkę przed 10:00 byliśmy na dole, rozłożyliśmy sprzęt przy interkonekcjach, które mieliśmy otworzyć w ciągu tych dwóch dni i trzeba było już wracać na górę, bo na 11:30 mieliśmy francuski. Trwał on aż do 13:30 z 10cio minutową przerwą po czym od razu trzeba było wrócić do 5 i na dół. Tam pracowała już ekipa Greków. Znaleźliśmy swoje połączenia i do roboty. Spacerek w stronę wejścia 6, około 800 metrów otworzyliśmy 3 sztuki i koniec pracy na dzisiaj. Tak by można pracować, gdyby był czas by zjeść.
Bezpośrednio z pracy, pojechałem z Pawłem zrobić wymarzone pranie do hostelu, gdzie mieszka część naszej ekipy. W sumie do domu wszedłem o 20:30. Ciężki i długi dzień.
Wtorek:
8:00 zbiórka w biurze, pojechaliśmy do zjazdu 6, tam się spakowaliśmy, standardowo mieliśmy problemy z 'windą towarową', zapakowaliśmy rowery i w drogę. Na dół. Tym razem windą jechaliśmy równiutko minute, było głębiej a i winda wolniejsza. Każdy z nas ma swój rowerek do jazdy po tunelu, a mi się akurat tego dnia trafił wózek, który przypięliśmy na szybkozłączki plastykowe do bagażnika, zapakowaliśmy gratami, ciężkimi gratami i w drogę. W miejsce gdzie skończyliśmy dzień wcześniej. Skoro to było około 800m od wyjścia 5, to tego dnia mieliśmy do pokonania około 2700 m. Pod górę ! No, może nie jest to strasznie stroma góra, ale jednak z takim obciążeniem i jeszcze plecakiem na plecach, dało mi się we znaki. Po jednej takiej przejażdżce miałem dość pracy tego dnia.. Okazało się że tam już Grecy zrobili (oni zjeżdżali 5-tką) i trzeba było wrócić około kilometra. Tam się rozpakowaliśmy, każdy team dostał swój sprzęt i zaczęliśmy pracę.
Połączenia były nietypowe, ponieważ w tej części tunelu są wypuszczane wiązki, które z jakichś powodów są niezdatne do zderzeń, stąd też trzecia rura (po LHC i lini kriogenicznej), która szła nad LHC, która odprowadzała ww. wiązki do miejsca gdzie są wyhamowywane. A dokładniej zatrzymywane siłą przez Ogromną ceramiczną ścianę. Obiecuję opisać to dokładniej, gdy sam zaznam nieco wiedzy na ten temat .
Pracę skończyliśmy około 17:00, ale zanim zebraliśmy sprzęt, wywieźliśmy do na powierzchnię i zapakowaliśmy się do aut, było już po 18:00, stamtąd do biura i w końcu do domu.
W sumie, na rowerze tego dnia pokonałem spokojnie z 8 km. Jak tak dalej pójdzie to szybko wrócę do formy :)
Wieczorem obejrzeliśmy niesamowity mecz BVB i radośni a zarazem bardzo podekscytowani poszliśmy spać.
http://home.web.cern.ch/about/updates/2013/04/lhc-consolidations-insulating-magnets
a tak wygląda dokładnie praca którą wykonujemy.
niedziela, 7 kwietnia 2013
Pierwsze otwarcia
Poniedziałek, 08.04.2013 rok, około godziny 12:00 po kolejnej lekcji francuskiego, zjeżdżamy po raz pierwszy na dół do pracy. W ciągu 2 dni, mamy otworzyć 22 interkonekcje, z 1695, nad którymi pracować będziemy przez najbliższe miesiące. Czemu tylko tyle? Z dwóch powodów, te są potrzebne do jakichś testów na już, a po drugie, na 2 tygodnie przed zaczęciem już regularnej pracy, mamy sprawdzić się w warunkach bojowych - ponieważ te z hali, gdzie trenowaliśmy, bardzo odbiegają od tego, co czeka na na dole - oraz sprawdzić czy mamy wszystkie niezbędne narzędzia i urządzenia. Dopiero po tym fakcie (jeżeli oczywiście nie będzie poślizgu) zaczniemy pracę, dnia 22 kwietnia.
Także już niedługo, może, doświadczę pierwszej kropli potu na czole :)
Dobrej Nocy.
Wojtek
Także już niedługo, może, doświadczę pierwszej kropli potu na czole :)
Dobrej Nocy.
Wojtek
czwartek, 4 kwietnia 2013
Nasz pierwszy raz
Dzień zaczął się dosyć szybko bo o 7:30, a nie o 11:00 czy jeszcze później do czego się przyzwyczailiśmy przez pierwsze dni pobytu. Ale tego dnia nikt nie odczuwał zmęczenia czy żalu o tak wczesną pobudkę. Na ten dzień długo czekaliśmy. Nasz pierwszy zjazd do tunelu.
Zbieraliśmy się o 8:30 w naszym baraku, zwanym ambitnie biurem. Stamtąd pojechaliśmy do wejścia 5.6 tuż przy eksperymencie CMS, którego niestety tego dnia nie mogliśmy zobaczyć z powodu jakichś testów. Żeby wejść trzeba było zrobić szereg czynności: zeskanować dozymetr, spojrzeć głęboko z wytrzeszczem oczu, by maszyna zrobiła zdjęcie naszej siatkówki oka i porównała czy właściciel oka i dozymetru jest ten sam, poza tym musieliśmy pamiętać o posiadaniu ze sobą butów z utwardzonym przodem, kasku z latareczką oraz marki tlenowej. Dopiero mając cały taki zestaw mogliśmy się udać do windy, która zawiozła nas około 130 metrów pod ziemię. Ciekawostka - jechaliśmy nie dłużej niż 8 sekund ! Zmiana ciśnienia była bardzo odczuwalna, poprzez zatykające się uszy i ogólne dziwne uczucie, którego raczej nie umiem opisać. Po zjeździe znaleźliśmy się w jedynym w pełni bezpiecznym (jeśli o czymkolwiek można tam tak powiedzieć) miejscu. Pomieszczeniu nadciśnieniowym. Długim na 6, szerokim na 4 i wysokim na 3 metry. Były z niego tylko 3 wyjścia. Pierwsze to winda, z której właśnie wyszliśmy, drugie to drzwi prowadzące na klatkę schodową i oczywiście trzecie - upragnione - prowadzące do tunelu akceleratora LHC.
Pierwsze wrażenie nie było zbyt oszałamiające. Bo to tylko niebieska (albo szara) rura. Ale gdy zaczęliśmy iść wzdłuż w stronę wejścia 6, po kilkuset metrach zaczęło oszołamiać swoim ogromem. Jak długo byśmy nie szli, to nic się nie zmieniało. Cały czas końca widać nie było. Co chwilę pojawiały się tylko żółte lampki sygnalizujące alarm oraz syreny a także tzw. Czerwony telefon który łączy tylko i wyłącznie z CERN'owskimi strażakami gotowymi na każdą ewentualność. Co 150 metrów pokazana jest tabliczka z odległością do wyjścia w lewą i w prawą stronę. Na przykład wyjście 6 w lewo 3063m, wyjście w prawo 222m. Zrobię zdjęcie następnym razem i Wam wrzucę.
Pobyliśmy w tunelu z godzinę, zrobiliśmy z 1300metrów i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Mieliśmy lekko pod górę, ponieważ tunel na całej swojej długości ma stałe nachylenie, dokładnie 2° różnicy poziomu pomiędzy najwyżej i najniżej położonym punktem tunelu. Ale odległość do pokonania, by wydostać się na powierzchnie ziemi jest o wiele bardziej zróżnicowane, w zależności od miejsca zjazdu (jest ich 8) jest to od około 75metrów do nawet ponad 150metrów !
To tyle na dzisiaj. Przepraszam wszystkich którzy na tego posta czekali, ale tak się obraziłem na bloga że głowa mała :)
Buźka !
Zbieraliśmy się o 8:30 w naszym baraku, zwanym ambitnie biurem. Stamtąd pojechaliśmy do wejścia 5.6 tuż przy eksperymencie CMS, którego niestety tego dnia nie mogliśmy zobaczyć z powodu jakichś testów. Żeby wejść trzeba było zrobić szereg czynności: zeskanować dozymetr, spojrzeć głęboko z wytrzeszczem oczu, by maszyna zrobiła zdjęcie naszej siatkówki oka i porównała czy właściciel oka i dozymetru jest ten sam, poza tym musieliśmy pamiętać o posiadaniu ze sobą butów z utwardzonym przodem, kasku z latareczką oraz marki tlenowej. Dopiero mając cały taki zestaw mogliśmy się udać do windy, która zawiozła nas około 130 metrów pod ziemię. Ciekawostka - jechaliśmy nie dłużej niż 8 sekund ! Zmiana ciśnienia była bardzo odczuwalna, poprzez zatykające się uszy i ogólne dziwne uczucie, którego raczej nie umiem opisać. Po zjeździe znaleźliśmy się w jedynym w pełni bezpiecznym (jeśli o czymkolwiek można tam tak powiedzieć) miejscu. Pomieszczeniu nadciśnieniowym. Długim na 6, szerokim na 4 i wysokim na 3 metry. Były z niego tylko 3 wyjścia. Pierwsze to winda, z której właśnie wyszliśmy, drugie to drzwi prowadzące na klatkę schodową i oczywiście trzecie - upragnione - prowadzące do tunelu akceleratora LHC.
Pierwsze wrażenie nie było zbyt oszałamiające. Bo to tylko niebieska (albo szara) rura. Ale gdy zaczęliśmy iść wzdłuż w stronę wejścia 6, po kilkuset metrach zaczęło oszołamiać swoim ogromem. Jak długo byśmy nie szli, to nic się nie zmieniało. Cały czas końca widać nie było. Co chwilę pojawiały się tylko żółte lampki sygnalizujące alarm oraz syreny a także tzw. Czerwony telefon który łączy tylko i wyłącznie z CERN'owskimi strażakami gotowymi na każdą ewentualność. Co 150 metrów pokazana jest tabliczka z odległością do wyjścia w lewą i w prawą stronę. Na przykład wyjście 6 w lewo 3063m, wyjście w prawo 222m. Zrobię zdjęcie następnym razem i Wam wrzucę.
Pobyliśmy w tunelu z godzinę, zrobiliśmy z 1300metrów i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Mieliśmy lekko pod górę, ponieważ tunel na całej swojej długości ma stałe nachylenie, dokładnie 2° różnicy poziomu pomiędzy najwyżej i najniżej położonym punktem tunelu. Ale odległość do pokonania, by wydostać się na powierzchnie ziemi jest o wiele bardziej zróżnicowane, w zależności od miejsca zjazdu (jest ich 8) jest to od około 75metrów do nawet ponad 150metrów !
To tyle na dzisiaj. Przepraszam wszystkich którzy na tego posta czekali, ale tak się obraziłem na bloga że głowa mała :)
Buźka !
Subskrybuj:
Posty (Atom)